top of page
DSC01370.gif

Będziemy pamiętać, Panie Stefanie

Umarł Pan Stefan. Nasze ostatnie spotkanie było pożegnaniem. Dostałyśmy z Michelle Levy od niego teczkę – z mapami, dokumentami, które przez lata zbierał i po słoiku (wielkim słoju) miodu od jego pszczół. Bo Pan Stefan miał pszczoły i wielki szacunek do nich i innych owadów i reszty przyrody i to one wiele, wiele lat temu przyprowadziły go na stary cmentarz żydowski w  Wieliczce. Był entomologiem i opisując rzadkie gatunki owadów trafił właśnie tam i już został – został z niedopowiedzianymi historiami żydowskich mieszkańców swojego miasta, o które nikt już nie dbał, bo nie było komu opowiadać i komu pytać. Więc on zaczął. Przez kolejne lata zajmował się szukaniem i archiwizowaniem w swoim, przerobionym na bibliotekę, kawałku domu żydowskich dokumentów – tych niczyich, porzucanych na strychach, zakopanych w ogródkach. Miał je wszystkie, zgromadzone i opisane z nadzieją, że może kiedyś odnajdzie tych, dla których będzie to brakujący puzzle ich rodzinnej historii. Jeden dokument był dla niego szczególnie ważny, bo odnaleziony we własnej studni w czasie jej remontu 35 lat temu. W starej puszce po kakao był dowód osobisty i dwustronicowy dokument po rosyjsku i hebrajsku. Nazwisko Hirsz, którego pan Stefan bezskutecznie szukał przez kolejne lata na wielickim cmentarzu, w wielickich archiwach i pamięci dawnych sąsiadów. Tymczasem Michelle Levy przyjechała do Polski szukając czegoś o swojej babci Salomei Hirsz. Nie było nic o niej w ŻIHu, ale dostała do ręki świadectwo niejakiej Pauliny Hirsz, a ja pomogłam jej je przetłumaczyć i obie ugrzęzłyśmy w tej niezwykłej historii, która, jak się potem okazało, trafiła do nas przypadkiem. Paulina Hirsz – jej powojenne świadectwo i nic więcej o niej, 2 lata poszukiwań, trochę znalezisk i jeszcze więcej niewiadomych. Tak dużo niewiadomych, że mimo swojej niezwykłej historii jej tak jakby nie było. Nigdzie żadnych dokumentów, zdjęć – namacalnych dowodów istnienia. Postanowiłyśmy wziąć odpowiedzialność za historię tej wydobytej z niebytu osoby. Ruszyłyśmy fizycznie w podróż jej śladami, odwiedzając kolejne miejsca, i tak trafiłyśmy do Wieliczki. Z dokumentów wynikało, czy raczej mogłyśmy podejrzewać po złożeniu wielu, wielu kawałków razem, że Paulina z mężem przebywali w domu niejakiej pani Grazelli. Na spotkanie w wielickiej bibliotece, na którym opowiadałyśmy o naszej podróży pani Małgosia Łoziczonek trafiła przypadkiem. Państwo Grazella byli sąsiadami i przyjaciółmi jej teściów. Zaprosiła nas do siebie następnego dnia. U niej poznałyśmy pana Stefana, który mieszkał w domu po państwu Grazellach. To o nich rozmawialiśmy i o ich/jego niezwykłym, pełnym kwiatów domu z ogrodem. Opowiedział o studni. Nie wiedział, że szukamy osoby o nazwisku Hirsz. Obiecał, że poszuka starych papierów. Szukał do 3 nad ranem, a o 7 do nas zadzwonił. Spotkaliśmy się. Wręczył nam teczkę. Zwykłą papierową teczkę, a w środku… był ten dokument - stary dowód osobisty, zakopany w studni w pudełku po kakao przez uciekającą Paulinę (tak – w świadectwie było zdanie – „do Krakowa pojechała bez papierów”). Długo siedzieliśmy razem, płacząc nad tym kawałkiem pożółkłego papieru, a gdy pan Stefan pożegnał się i odszedł wolnym krokiem, znikając za drzwiami, zostałyśmy z tym nie do opisania uczuciem i z obrazem człowieka, który ucieleśniał sens troski o drobne historie, z pozoru nieważne przedmioty i uważności na nie, sens słuchania i tego, że jeśli tylko plączącym się historiom ułatwimy spotkanie – one będą się toczyć dalej – nie przepadną, a wraz z nimi ludzie, którzy za nimi stoją.

Pan Stefan Kisielowski 35 lat temu znalazł stare papiery w swojej studni, nie wyrzucił ich, zaopiekował się nimi, szukał, zachował, pamiętał, by któregoś dnia oddać je nam, które po serii przypadków i pomyłek trafiłyśmy do niego, dzięki pani Małgosi.

Oddaję je wam, bo one nie należą już do mnie – powiedział – teraz wy się nimi zaopiekujecie. W listopadzie Pan Stefan zabrał nas w miejsce, gdzie być może jest więcej dokumentów. Może wciąż żyją ludzie, którzy szukają, a jeśli nie oni, to ich wnuki, które próbują posklejać kawałki swojej tożsamości. Kluczem do nich jest ta druga teczka z mapami i dokumentami z archiwum Pana Stefana, którą przekazał nam później, gdy widzieliśmy się po raz ostatni pod koniec 2019 roku. Teraz to nasz czas, by wypełnić zobowiązanie wobec Niego. Choć nasze ostatnie spotkanie miało w sobie wiele z pożegnania, bardzo wierzyliśmy, że jeszcze się spotkamy. Rozmawialiśmy przez telefon (ostatnim razem w lutym, tuż przed zamknięciem), snuliśmy plany spotkania na wiosnę.

Panie Stefanie, dziękuję – za pana bycie, za troskę, za opiekowanie się pszczołami i pamięcią, za miód. Jestem wdzięczna, że mogliśmy się poznać. Będziemy pamiętać i zatroszczymy się o to, co Pan nam powierzył. Przekazujemy wyrazy głębokiego współczucia bliskim.

Tekst w języku polskim autorstwa Patrycji Dołowy, tekst w języku angielskim autorstwa Michelle Levy.

20191115_122602.jpg
bottom of page